Cześć.

Mój znajomy i jednocześnie jeden z ulubionych fotografów powiedział ostatnio, że mało bloguje, że powinienem dać się bardziej poznać. Kiedy tak o tym myślę, to faktycznie miał rację, bo strona przedstawia piękne śluby, historie z „łezką w oku”, a prawie nic nie ma o autorze (: Kiedy dużo pracujesz, masz cudowną żonę i słodkie dzieciaki to powiedzenie „szewc bez butów chodzi” nabiera szczególnego znaczenia.

Ale ok, jestem jeszcze przed sezonem ślubnym 2018, więc mam spore pokłady energii! Z wielką przyjemnością opowiem co nieco o tym, co robię na co dzień, jak widzę ceremonie ślubne oraz inne sesje. Dlaczego niechętnie ulegam modzie na zdjęcia ślubne? Jakim sprzętem na chwilę obecną fotografuję? Zaczynamy (:

 

Canon 6d + 35mm

 

Jak już wspomniałem w zakładce O mnie jestem tatą, więc najważniejszym projektem i jednocześnie najtrudniejszym jest fotografowanie moich księżniczek. To takie „neverending story”. Czas niestety leci dość szybko, zdecydowanie za szybko… Przez co niedawne wydarzenia za chwilę są już na zdjęciach odległą historią.

Sony a7 + 50mm

 

Reportaż ślubny.
Czy można oddzielić fotografowanie na co dzień od reportażu ślubnego? Hmm… raczej nie. Założenie, że robię tylko śluby, a w domu i prywatnie chowam aparat do torby mija sie totalnie z celem. Istnieje taki stereotyp, że fotograf ślubny to” łatwa kasa”, że każdy może sobie kupić aparat i „cykać foty”, więc jaka tu mowa o praktyce, o kompozycji, że o dobrym „tajmingu” nie wspomnę (: Im więcej mamy doświadczenia, tym więcej od siebie wymagamy, więc nawet z 10-letnim stażem nie można stwierdzić, że umiem już wszystko. Reportaże ślubne, czy street nigdy nie są takie same, co najwyżej podobne. To nie są czasy, gdzie fotografia ślubna miała na celu pokazanie „podwiązki na udzie” panny młodej. Gdzie na sesjach plenerowych wyglądało się zza drzewka, a w tle „słitaśne łabądki” pływały sobie po stawie. Gdzie impreza kończyła się pod stołem w remizie. Sorry. Reportaż ślubny w dzisiejszej dobie jest o wiele bardziej wymagający, bo o wiele bardziej przywiązujemy wagę do detali. Suknia ślubna, dodatki, fryzura, make-up, skrojony na miarę garnitur, florystki, skrzypaczka, dj, wspaniałe dekoracje sali, koktajle, fajerwerki, egzotyczne tańce, wzruszające przemówienia, motywy przewodnie, agendy, torty z Hiszpanii, śluby na plaży w Grecji, etc… Na każdą sytuację jako fotograf muszę być w 100% przygotowany, moim zadaniem jest pokazać te najdrobniejsze detale, bo mogą być one niesamowicie ważne. Tutaj wypada zacytować legendarnego już Henri’ego Cartiera-Bressona, który powiedział kiedyś: „w fotografii najmniejsza rzecz może być wielkim tematem. Mały detal człowieka może stać się motywem przewodnim”. Trzymam się tej zasady. Warto.

No ok, ale to tylko detale, gdzie reszta? Jako fotograf ślubny od 2008 roku staram się tworzyć spójne fotoreportaże, opowiadać zdjęciami historię, ale nie zapominam też o portretach, zdjęciach grupowych, zdjęciach na życzenie. Mocno angażuje się w swoją pracę, uwielbiam o ile to możliwe zamienić kilka zdań z gośćmi. Nie jest oczywiście tak, że spędzam czas na rozmawianiu, ja zwyczajnie lubię ludzi. Na te kilkanaście godzin staje się częścią całości. Emocje, żywioł, różne warunki, trudne światło, brak powtórek. To wszystko składa się na pracę fotografa ślubnego. Ciężko tu mówić o błędach, muszę być tam gdzie dzieje się coś ciekawego. Dobre zdjęcia kosztują, bo ogromnie angażuje się w swoją robotę! Nie będę rozpisywać się na temat tego, że czeka mnie jeszcze kilkanaście godzin pracy nad selekcją materiału i obróbką…

Uff! Robi się z tego praca akademicka, wiec może skończę tutaj. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej to zapraszam, bo sporo można jeszcze na ten temat opowiadać (:

 

 

Zmienimy trochę tę pogawędkę o detalach, bo chciałbym poruszyć temat „wyścigu szczurów”, który niestety, ale w ostatnich latach dotyczy nas fotografów. Pogoń za lajkami, zdobywanie followersów na Insta, konkurowanie ofertą, fejm… Fotografów jest coraz więcej, musimy myśleć o marketingu, marce i mam wrażenie, że często bardziej niż o robieniu zdjęć. Bezkrytyczne kopiowanie innych, zmienianie poglądów jak kameleon, łatwa droga na szczyt… Czy panikuję?
Trochę mnie to przeraża, nie będę ukrywać. Czy można zwolnić? Wyłączyć laptopa, komórkę i żyć bez stresu? Presja. Osobiście wspominam z uśmiechem lata 2008-2014, kiedy żyło  się wolniej, kiedy można było skupić się w 100% tylko na zdjęciach, a nie marketingu. Fakt – nas fotografów było mniej, może było łatwiej o widoczność w sieci. Co o tym myślicie? Jak żyć?! Napiszcie w komentarzu.

Sprzęt.
Ach temat rzeka! Na dzień dobry napiszę, że mam syndrom GAS (Gear Acquisition Syndrome) na szczęście dotyczy on sprzętu prywatnego, a nie głównego do pracy. Od początku mojej kariery fotograficznej towarzyszą mi aparaty marki Canon. I tutaj chyba nie będzie zaskoczeniem dla ludzi z branży, jeśli napiszę, że jest to aktualnie 5d mark III oraz 5d classic + 35L i 85L. To taki „must have”. Co dziwne nie ma tu 50mm, która jest moją ulubioną ogniskową. Sam nie wiem jak to wytłumaczyć, ale częściej korzystam z 50tki na innych sesjach niż na reportażu ślubnym. Poza Canonem jestem fanem Lejki. Przerobiłem już Summiluxy, Summicrony, była na chwilę Leica M-E, M10, na dłuższą chwilę M8 i D-Lux 109, były Voigtlandery, a finalnie został 35mm f/2 Summicron IV (tzw. bokeh king) na Sony a7. Sezon ślubny 2018 może być dość ciekawy pod kątem sprzętowym, bo firma Sony wypuszcza na rynek a7 mark III, który wydaje się być aparatem „ostatecznym”. Stosunek jakości do ceny jest rewelacyjny i w dodatku mogę tutaj korzystać bez problemu z moich manualnych stałek. Czy sprzedam Canona? Bardzo możliwe.
Aktualnie w torbie znajdziesz u mnie (aktualizacja 2020):
– Canon 5d mark III
– Canon RP
– Canon 35L f/1.4 USM
– Canon 50L f/1.2 USM
– Canon 85L f/1.2 mark II USM
– Sony α7
– Leica Summicron-M V 50mm f/2
– kilka lamp systemowych, wyzwalacze

Ktoś dotarł do końca? ;) Jeśli tak to super!

Dzięki!